"Sweatshop - Dead Cheap Fashion" - fragment trzeciego odcinka |
W
ostatnim czasie na polskich i zagranicznych stronach zaczęły
pojawiać się newsy dotyczące emisji norweskiego reality show
"Sweatshop - Dead Cheap Fashion". Do programu zaproszono
trójkę norweskich blogerów* (Anniken, Fridę i Ludviga), którzy
wraz z ekipą (zorganizowaną na zlecenie gazety Aftenposten)
spędzili kilka tygodni w Kambodży, gdzie poznawali mechanizmy
produkcji ubrań dla znanych sieciówek. Program składa się z
pięciu kilkunastominutowych odcinków, które możecie oglądnąć
TUTAJ.
Muszę przyznać, że po przeczytaniu pierwszych wzmianek na temat
tego programu byłam nastawiona negatywnie głównie ze względu na
przewijające się hasło: "reality show". Dodatkowo
większości wpisów towarzyszyło zdjęcie z ostatniego odcinka
przedstawiającą zalaną łzami twarz Anniken.
"Sweatshop - Dead Cheap Fashion" - fragment piątego odcinka |
Kompilacja
tych dwóch elementów dla osób, które oglądały chociaż jedno
"reality..." lub "talent show" nie budzi dobrych
skojarzeń. "Reality/talent show" rządzi się swoimi
prawami i zawiera kilka powtarzających się elementów:
1)
w centrum zainteresowania są z jednej strony jurorzy, którzy pełnią
rolę autorytetów i znawców określonej branży, na przykład
branży modowej; z drugiej strony są to uczestnicy, ich problemy,
dramaty ("okraszone" dużą ilością łez) i sukcesy;
2)
w każdym odcinku uczestnicy muszą zmierzyć się z określonym
zadaniem, mają na to ograniczony czas i/lub ograniczoną ilość
materiałów. Jurorzy oceniają nie tylko (materialny) efekt ich
pracy, ale także to, jak przebiegał proces tworzenia - uczestnicy
mają dostarczać określony wachlarz emocji, dlatego zadania
skonstruowane są w taki sposób, by wywołać uczucie stresu,
bezsilności, a nawet agresji związanej z rywalizacją. Co więcej,
w programach najdłużej zostają te osoby, które są zdolne do
zmiany swojego podejścia, zachowania, przekonań i dopasowują się
do wizji, którą tworzą na ich temat jurorzy (a także "wielcy
nieobecni" - reżyser i producenci programu). Osoby, które
prezentują stale dobry poziom, zazwyczaj odpadają tuż przed
finałem - jurorzy tłumaczą wtedy uczestnikowi i widzom, że
program nie jest mu już potrzebny, ponieważ świetne da sobie radę
bez ich pomocy;
3)
większość uczestników potrafi wykonać nawet najcięższe i
najbardziej absurdalne zadanie, z którego wypełnieniem mogliby mieć
problem nawet najwięksi eksperci w danej dziedzinie; uczniowie
nieustanie zaskakują swoich mistrzów (jurorów, jurorów
gościnnych);
4)
na najlepszego uczestnika czeka nagroda, wysokie stawki
(niejednokrotnie dużo wyższe od wygranego uczestnika) otrzymują
także jurorzy.
Mając
w pamięci powyższe cechy "reality/talent show", komentujący niejednokrotnie
pytali przykładowo o to, kim są jurorzy i jakie zadania wykonywali
uczestnicy. Co więcej, pojawiły się też propozycje zorganizowania
polskiej edycji programu, w której wzięłyby udział polskie
blogerki (a mówiąc konkretniej: szafiarki) - ich uczestnictwo
stanowiłoby jednak raczej rodzaj upokorzenia niż możliwość
zapośredniczonego zapoznania się z procesem powstawania ubrań,
które masowo kupujemy w polskich galeriach handlowych od kilkunastu
lat.
Pomimo
wstępnej niechęci, postanowiłam znaleźć chociażby dłuższy
fragment odcinka, z którym mogłabym skonfrontować moje
przypuszczenia i obawy. Nie żałuję, ponieważ "Sweatshop..."
NIE JEST "reality/talent show". To raczej dokument, momentami
przybierający elementy znanej nam formuły programu rozrywkowego.
Jak w takim razie prowadzona jest narracja i jaki może być cel łączenia elementów charakterystycznych dla różnych gatunków?
Zaczyna
się dość standardowo - poznajemy trójkę głównych bohaterów,
dowiadujemy się, kim są, co robią na co dzień i, co
najważniejsze, uzyskujemy wstępne informacje o tym, jak robią
zakupy i czy interesują się tym, skąd pochodzą ich ubrania. Są
to młodzi, dobrze sytuowani materialnie ludzie, którzy lubią
kupować nowe rzeczy i nie odczuwają szczególnego zainteresowania
kwestią ich produkcji. Na początku rzeczywiście można odnieść
wrażenie, że cała narracja będzie się toczyć wyłącznie wokół
Norwegów - podobnie do wszystkich "reality/talent shows"
twórcy przeplatają wydarzenia kolejnymi "bieżącymi"
komentarzami uczestników - to oni budują narrację na temat tego,
co widzieliśmy chwilę wcześniej. W "Sweatshop..." nie
poznajemy jednak jurorów, nie ma także prowadzącego, którego
zazwyczaj dobrze znamy z innych programów/działań medialnych.
Zamiast nich pojawia się dwudziestopięcioletnia Sokty -
pracowniczka jednej z kambodżańskich szwalni. Anniken, Frida i
Ludvig zostają oprowadzeni po jej zaledwie kilkunastometrowym
mieszkaniu, składającym się z małego pokoju i pomieszczenia
pełniącego rolę prymitywnej łazienki, poznają też krótką
historię jej życia prywatnego i zawodowego. Sokty zarabia około
100$ miesięcznie (pracuje siedem dni w tygodniu od 8:00 do
18:00/20:00, w niedzielę krócej - "tylko" osiem godzin).
Połowę tej kwoty przeznacza na opłacenie lokum, resztę wydaje na
jedzenie. Gdy pada pytanie o zakupy ubrań, Sokty mówi, że roczny
łączny koszt wszystkich zakupionych przez nią ubrań wynosi kilka
dolarów. Norwegowie są oczywiście zaskoczeni, rozpoczyna się etap
porównań życia w Europie Zachodniej i w Kambodży, ale także
dochodzi do pierwszej próby obrony/racjonalizacji - "Czuję się
dobrze, jest radosna, nie narzeka, bo nie zna innego życia".
Jednak, gdy pytają Sokty o to, czy jest szczęśliwa, z rozbrajającą
szczerością odpowiada, że nie, że marzyła o innym życiu.
Uczestnicy wraz z Sokty odwiedzają jednej z tamtejszych sklepów
Mango, w którym ceny są nam znane z naszych sieciówek, kosztują
+/- kilkanaście dolarów. Sokty oczywiście nie stać na kupowanie
ubrań, które sama potrafi wyprodukować ("Szyłam kiedyś
kurtkę taką jak ta, ale nigdy nie będzie mnie na nią stać.").
Następnie Sokty pokazuje im, gdzie i za ile kupuje ubrania -
pracownicy tacy, jak Sokty kupują wszystko, łącznie z jedzeniem,
na targach. Uczestnicy spędzają noc w mieszkaniu szwaczki - śpią
na podłodze przykryci cienkimi kocami. Są jednak wyraźnie
zdystansowani do Sokty - Ludvig zachowuje dystans i odwraca się do
niej plecami.
"Sweatshop - Dead Cheap Fashion" - fragment drugiego odcinka |
W
trzecim odcinku po słabo przespanej nocy uczestnicy docierają do
jednej z lepiej wyglądających szwalni - Ludvig wspomina, że
znalezienie miejsca, do którego będą chcieli ich wpuścić z
kamerą nie było łatwym zadaniem. Odsłania tym samym kulisy
powstawania tej części nagrania - w klasycznym talent show
większość zadań odbywa się w zaaranżowanych przez twórców
warunkach, reszta jest już odpowiednio wcześniej zaplanowana.
Poznajemy właściciela szwalni - jest nim miejscowy mężczyzna,
który prowadzi interesy z korporacjami skupiającymi pod swoimi
skrzydłami różne sieciówki. Norwegowie spędzają dzień pracy w
szwalni i wykonują polecenia przełożonego. Ich zadaniem jest
wykonywanie tego samego szwu na kolejnych partiach materiału i
przekazywanie go kolejnej osobie. Nie liczy się tu rywalizacja
pomiędzy uczestnikami, nie produkują jednej konkretnej rzeczy,
która zostanie poddana ocenie, robią to, co wszyscy. Nie ma tu też
trzech/czterech dobrze znanych widzom jurorów. Nad pracą czuwają
jednak wynajęte przez właściciela osoby (w niektórych szwalniach
są to wojskowi), ponadto kontrolę sprawują nawzajem wszyscy
pracownicy - gdy jedna osoba popełni błąd, następna nie może
kontynuować pracy. Elementy znane nam z innych "reality/talent
shows" ulegają transformacji. Niezmienny pozostaje motyw
kryzysu (dziewczyny przysypiają podczas przerwy i zostają
ściągnięte do pracy przez przełożonego), uczestnicy zaczynają
także narzekać na panujące w szwalni warunki. W następnym odcinku
uczestnicy budzą się już w wygodnych, hotelowych łóżkach i
dostają wytyczne odnośnie kolejnego zadania - dowiadują się, że
za cały dzień pracy zarobili łącznie 9$ i za tę kwotę mają
zorganizować kolację na Sokty i innych gości oraz zakupić pastę
i szczoteczki (z pokoju znikły ich poprzednie szczoteczki).
Norwegowie najpierw odwiedzają supermarket, gdzie okazuje się, że
ceny są zbyt wysokie i ich budżet nie pozwala na zakupienie
wszystkich składników, pomimo to wydają większość pieniędzy na
kilka z nich, a resztę pozyskują dzięki pomocy Sokty, która
towarzyszy im podczas zakupów na targu. Ponownie nie ma tu wygranych
ani przegranych - widzimy jedynie, że kolacja zostaje zorganizowana
i uczestniczy w niej także ekipa, która tworzy nagrania (kolejny
rzadko spotykany w "reality/talent shows" element).
To
również czas, w którym narracja ulega zmianie. Uczestnicy stają
się rozgoryczeni, przestają też skupiać się na swoich uczuciach.
Pomimo tego, że ich komentarze są także stałym elementem
ostatniego odcinka, narrację przejmuje w dużej części druga
strona: pracownicy innych szwalni, którzy nie chcieli pokazywać
twarzy, ich rodziny, działacze na rzecz poprawy jakości pracy i
płacy (jednym z nich jest Siang Yot, którego poznają osobiście),
a także policjanci i wojskowi, którzy siłowo tłumią strajki.
Show powoli zaczyna
zawierać coraz więcej elementów dokumentu. W kadrze widzimy
tłumacza, który towarzyszył Norwegom już wcześniej, zawsze
jednak poza kadrem (znamy ten zabieg chociażby z programów Martyny
Wojciechowskiej), słyszymy też głos kogoś z ekipy, który
tłumaczy lub zadaje pytania. Operatorzy kamer znajdują się w samym
środku strajku i nagrywają działania obywateli. Uczestnicy wraz z
ekipą przeprowadzą wywiady z pracownicami szwalni, które
opowiadają o swoim życiu.
"Sweatshop - Dead Cheap Fashion" - fragment czwartego odcinka |
Końcowe
sceny programu są swoistym zarysem akcji społecznej. Sokty i inni pracownicy szwalni pozują do zdjęć w ubraniach, które mogli uszyć. W
rękach trzymają kartki z kwotą, jaką zarobili za wykonanie tej
rzeczy. Następnie główni bohaterowie ubierają tę samą stylizację i
trzymają kartkę, na której napisana jest kwota jaką za nią
zapłacili.
"Sweatshop - Dead Cheap Fashion" - fragment piątego odcinka |
Norwegowie
zwracają się do konkretnych przykładów sieciówek i obarczają
ich winą za zaistniały stan rzeczy, przypominają także postulaty
aktywistów i strajkujących osób. Program kończy się
oświadczeniem H&M, w którym sieciówka odcina się od obrazu
zaprezentowanego przez Aftenposten i pisze o zmianach, które
zamierza wprowadzić w bliżej nieokreślonej przyszłości (podobno
na spotkaniu, którego przebiegu Anniken, Frida i Ludvig nie mogli
nagrać, mówiono o 2017 roku).
By
spróbować zrozumieć cel wykorzystania elementów wykorzystywanych
w programach z gatunku "reality/talent shows" wydaje mi
się, że warto zadać przede wszystkim pytanie o adresata.
Informacje o zawaleniu się szwalni w Bangladeszu w 2013 roku
podawały głównie serwisy informacyjne. Artykuły na ten temat
pojawiały się w gazetach skupionych na pisaniu o polityce i
ekonomii. Prawie dwa lata po tragedii sytuacja szwaczek nie uległa
znacznej zmianie, mimo że obiecano wprowadzić odpowiednie regulacje
i nadzór, a także polepszyć jakoś pracy. Osoby z Aftenposten
chciały zapewne trafić do młodszego widza, który niekoniecznie
ogląda serwisy informacyjne lub nie śledzi ich portali
internetowych. Całość programu trwa niecałą godzinę, zawiera
znajome młodemu widzowi elementy i proponuje gotową narrację,
którą wygłaszają dobrze znane Norwegom twarze, z którymi mogą
się utożsamić. "Sweatshop - Dead Cheap Fashion" nie jest
klasycznym reality show, dokumentem czy kampanią społeczną. Jest
raczej czymś w rodzaju wizualnie skonstruowanego manifestu (dla)
młodego pokolenia, który w niektórych kręgach już teraz staje
się motorem dla działania trendu slow fashion. Jego zwolennicy
starają się rezygnować z masowego kupowania ubrań w sieciówkach
między innymi na rzecz ubrań produkowanych przez lokalnych
projektantów i krawców, ale część z nich wspiera także działania i postulaty azjatyckich aktywistów. Czy przekaz norweskiego programu trafił do młodych ludzi? Do tych, którzy oglądnęli - z moich obserwacji wynika, że tak. Wystarczy odwiedzić różne kanały social media
Anniken, Fridy i Ludviga, gdzie młodzież z różnych miejsc
świata dzieli się doświadczeniami po obejrzeniu "Sweatshop...".
Warto też przypomnieć, że klientem docelowym
większości sieciówek są właśnie bardzo młode osoby (mniej
więcej od 13 do 30 roku życia) i jeśli ma dojść do jakiekolwiek
zmiany, to właśnie przedstawiciele tego pokolenia powinni zaangażować się w różnego
rodzaju akcje, które mogą w jakimkolwiek stopniu zmienić sytuację
ich rówieśników z drugiej części globu. Być może warto zacząć
od "własnego podwórka" - sprawa firmy Trend Fashion, w
której polskie szwaczki produkujące ubrania dla takich firm jak
"Vistula" i "Próchnik" prosiły między innymi o niewielką o podwyżkę (100
złotych w skali miesiąca - zarabiały do tej pory mniej więcej 1300 złotych), zakończyła się "upadkiem" firmy i przeniesieniem
interesów do Myślenickich Zakładów Odzieżowych. Kobiety, które
chciały zatrzymać posadę, musiały zgodzić się na warunki
dyktowane przez dotychczasowych właścicieli Trend Fashion,
kontrahenta spółki Andrema Tex. Nic dziwnego, że w komentarzach
pojawiło się kilkukrotnie ostre (i oczywiście nieco przesadzone)
stwierdzenie, że jesteśmy Bangladeszem Europy.
* Nie jestem pewna, czy Frida i Ludvig również prowadzą blogi. Blog Anniken (niestety pisze tylko w jęz. norweskim): http://annijor.blogg.no/.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz