Obsługiwane przez usługę Blogger.

"SWEATSHOP - DEAD CHEAP FASHION" - wizualny manifest (dla) młodego pokolenia

4 lutego 2015

"Sweatshop - Dead Cheap Fashion" - fragment trzeciego odcinka


W ostatnim czasie na polskich i zagranicznych stronach zaczęły pojawiać się newsy dotyczące emisji norweskiego reality show "Sweatshop - Dead Cheap Fashion". Do programu zaproszono trójkę norweskich blogerów* (Anniken, Fridę i Ludviga), którzy wraz z ekipą (zorganizowaną na zlecenie gazety Aftenposten) spędzili kilka tygodni w Kambodży, gdzie poznawali mechanizmy produkcji ubrań dla znanych sieciówek. Program składa się z pięciu kilkunastominutowych odcinków, które możecie oglądnąć TUTAJ. Muszę przyznać, że po przeczytaniu pierwszych wzmianek na temat tego programu byłam nastawiona negatywnie głównie ze względu na przewijające się hasło: "reality show". Dodatkowo większości wpisów towarzyszyło zdjęcie z ostatniego odcinka przedstawiającą zalaną łzami twarz Anniken.

"Sweatshop - Dead Cheap Fashion" - fragment piątego odcinka

Kompilacja tych dwóch elementów dla osób, które oglądały chociaż jedno "reality..." lub "talent show" nie budzi dobrych skojarzeń. "Reality/talent show" rządzi się swoimi prawami i zawiera kilka powtarzających się elementów:

1) w centrum zainteresowania są z jednej strony jurorzy, którzy pełnią rolę autorytetów i znawców określonej branży, na przykład branży modowej; z drugiej strony są to uczestnicy, ich problemy, dramaty ("okraszone" dużą ilością łez) i sukcesy;
2) w każdym odcinku uczestnicy muszą zmierzyć się z określonym zadaniem, mają na to ograniczony czas i/lub ograniczoną ilość materiałów. Jurorzy oceniają nie tylko (materialny) efekt ich pracy, ale także to, jak przebiegał proces tworzenia - uczestnicy mają dostarczać określony wachlarz emocji, dlatego zadania skonstruowane są w taki sposób, by wywołać uczucie stresu, bezsilności, a nawet agresji związanej z rywalizacją. Co więcej, w programach najdłużej zostają te osoby, które są zdolne do zmiany swojego podejścia, zachowania, przekonań i dopasowują się do wizji, którą tworzą na ich temat jurorzy (a także "wielcy nieobecni" - reżyser i producenci programu). Osoby, które prezentują stale dobry poziom, zazwyczaj odpadają tuż przed finałem - jurorzy tłumaczą wtedy uczestnikowi i widzom, że program nie jest mu już potrzebny, ponieważ świetne da sobie radę bez ich pomocy;
3) większość uczestników potrafi wykonać nawet najcięższe i najbardziej absurdalne zadanie, z którego wypełnieniem mogliby mieć problem nawet najwięksi eksperci w danej dziedzinie; uczniowie nieustanie zaskakują swoich mistrzów (jurorów, jurorów gościnnych);
4) na najlepszego uczestnika czeka nagroda, wysokie stawki (niejednokrotnie dużo wyższe od wygranego uczestnika) otrzymują także jurorzy.

Mając w pamięci powyższe cechy "reality/talent show", komentujący niejednokrotnie pytali przykładowo o to, kim są jurorzy i jakie zadania wykonywali uczestnicy. Co więcej, pojawiły się też propozycje zorganizowania polskiej edycji programu, w której wzięłyby udział polskie blogerki (a mówiąc konkretniej: szafiarki) - ich uczestnictwo stanowiłoby jednak raczej rodzaj upokorzenia niż możliwość zapośredniczonego zapoznania się z procesem powstawania ubrań, które masowo kupujemy w polskich galeriach handlowych od kilkunastu lat.

Pomimo wstępnej niechęci, postanowiłam znaleźć chociażby dłuższy fragment odcinka, z którym mogłabym skonfrontować moje przypuszczenia i obawy. Nie żałuję, ponieważ "Sweatshop..." NIE JEST "reality/talent show". To raczej dokument, momentami przybierający elementy znanej nam formuły programu rozrywkowego. Jak w takim razie prowadzona jest narracja i jaki może być cel łączenia elementów charakterystycznych dla różnych gatunków?

Zaczyna się dość standardowo - poznajemy trójkę głównych bohaterów, dowiadujemy się, kim są, co robią na co dzień i, co najważniejsze, uzyskujemy wstępne informacje o tym, jak robią zakupy i czy interesują się tym, skąd pochodzą ich ubrania. Są to młodzi, dobrze sytuowani materialnie ludzie, którzy lubią kupować nowe rzeczy i nie odczuwają szczególnego zainteresowania kwestią ich produkcji. Na początku rzeczywiście można odnieść wrażenie, że cała narracja będzie się toczyć wyłącznie wokół Norwegów - podobnie do wszystkich "reality/talent shows" twórcy przeplatają wydarzenia kolejnymi "bieżącymi" komentarzami uczestników - to oni budują narrację na temat tego, co widzieliśmy chwilę wcześniej. W "Sweatshop..." nie poznajemy jednak jurorów, nie ma także prowadzącego, którego zazwyczaj dobrze znamy z innych programów/działań medialnych. Zamiast nich pojawia się dwudziestopięcioletnia Sokty - pracowniczka jednej z kambodżańskich szwalni. Anniken, Frida i Ludvig zostają oprowadzeni po jej zaledwie kilkunastometrowym mieszkaniu, składającym się z małego pokoju i pomieszczenia pełniącego rolę prymitywnej łazienki, poznają też krótką historię jej życia prywatnego i zawodowego. Sokty zarabia około 100$ miesięcznie (pracuje siedem dni w tygodniu od 8:00 do 18:00/20:00, w niedzielę krócej - "tylko" osiem godzin). Połowę tej kwoty przeznacza na opłacenie lokum, resztę wydaje na jedzenie. Gdy pada pytanie o zakupy ubrań, Sokty mówi, że roczny łączny koszt wszystkich zakupionych przez nią ubrań wynosi kilka dolarów. Norwegowie są oczywiście zaskoczeni, rozpoczyna się etap porównań życia w Europie Zachodniej i w Kambodży, ale także dochodzi do pierwszej próby obrony/racjonalizacji - "Czuję się dobrze, jest radosna, nie narzeka, bo nie zna innego życia". Jednak, gdy pytają Sokty o to, czy jest szczęśliwa, z rozbrajającą szczerością odpowiada, że nie, że marzyła o innym życiu. Uczestnicy wraz z Sokty odwiedzają jednej z tamtejszych sklepów Mango, w którym ceny są nam znane z naszych sieciówek, kosztują +/- kilkanaście dolarów. Sokty oczywiście nie stać na kupowanie ubrań, które sama potrafi wyprodukować ("Szyłam kiedyś kurtkę taką jak ta, ale nigdy nie będzie mnie na nią stać."). Następnie Sokty pokazuje im, gdzie i za ile kupuje ubrania - pracownicy tacy, jak Sokty kupują wszystko, łącznie z jedzeniem, na targach. Uczestnicy spędzają noc w mieszkaniu szwaczki - śpią na podłodze przykryci cienkimi kocami. Są jednak wyraźnie zdystansowani do Sokty - Ludvig zachowuje dystans i odwraca się do niej plecami.

"Sweatshop - Dead Cheap Fashion" - fragment drugiego odcinka

W trzecim odcinku po słabo przespanej nocy uczestnicy docierają do jednej z lepiej wyglądających szwalni - Ludvig wspomina, że znalezienie miejsca, do którego będą chcieli ich wpuścić z kamerą nie było łatwym zadaniem. Odsłania tym samym kulisy powstawania tej części nagrania - w klasycznym talent show większość zadań odbywa się w zaaranżowanych przez twórców warunkach, reszta jest już odpowiednio wcześniej zaplanowana. Poznajemy właściciela szwalni - jest nim miejscowy mężczyzna, który prowadzi interesy z korporacjami skupiającymi pod swoimi skrzydłami różne sieciówki. Norwegowie spędzają dzień pracy w szwalni i wykonują polecenia przełożonego. Ich zadaniem jest wykonywanie tego samego szwu na kolejnych partiach materiału i przekazywanie go kolejnej osobie. Nie liczy się tu rywalizacja pomiędzy uczestnikami, nie produkują jednej konkretnej rzeczy, która zostanie poddana ocenie, robią to, co wszyscy. Nie ma tu też trzech/czterech dobrze znanych widzom jurorów. Nad pracą czuwają jednak wynajęte przez właściciela osoby (w niektórych szwalniach są to wojskowi), ponadto kontrolę sprawują nawzajem wszyscy pracownicy - gdy jedna osoba popełni błąd, następna nie może kontynuować pracy. Elementy znane nam z innych "reality/talent shows" ulegają transformacji. Niezmienny pozostaje motyw kryzysu (dziewczyny przysypiają podczas przerwy i zostają ściągnięte do pracy przez przełożonego), uczestnicy zaczynają także narzekać na panujące w szwalni warunki. W następnym odcinku uczestnicy budzą się już w wygodnych, hotelowych łóżkach i dostają wytyczne odnośnie kolejnego zadania - dowiadują się, że za cały dzień pracy zarobili łącznie 9$ i za tę kwotę mają zorganizować kolację na Sokty i innych gości oraz zakupić pastę i szczoteczki (z pokoju znikły ich poprzednie szczoteczki). Norwegowie najpierw odwiedzają supermarket, gdzie okazuje się, że ceny są zbyt wysokie i ich budżet nie pozwala na zakupienie wszystkich składników, pomimo to wydają większość pieniędzy na kilka z nich, a resztę pozyskują dzięki pomocy Sokty, która towarzyszy im podczas zakupów na targu. Ponownie nie ma tu wygranych ani przegranych - widzimy jedynie, że kolacja zostaje zorganizowana i uczestniczy w niej także ekipa, która tworzy nagrania (kolejny rzadko spotykany w "reality/talent shows" element).

To również czas, w którym narracja ulega zmianie. Uczestnicy stają się rozgoryczeni, przestają też skupiać się na swoich uczuciach. Pomimo tego, że ich komentarze są także stałym elementem ostatniego odcinka, narrację przejmuje w dużej części druga strona: pracownicy innych szwalni, którzy nie chcieli pokazywać twarzy, ich rodziny, działacze na rzecz poprawy jakości pracy i płacy (jednym z nich jest Siang Yot, którego poznają osobiście), a także policjanci i wojskowi, którzy siłowo tłumią strajki. Show powoli zaczyna zawierać coraz więcej elementów dokumentu. W kadrze widzimy tłumacza, który towarzyszył Norwegom już wcześniej, zawsze jednak poza kadrem (znamy ten zabieg chociażby z programów Martyny Wojciechowskiej), słyszymy też głos kogoś z ekipy, który tłumaczy lub zadaje pytania. Operatorzy kamer znajdują się w samym środku strajku i nagrywają działania obywateli. Uczestnicy wraz z ekipą przeprowadzą wywiady z pracownicami szwalni, które opowiadają o swoim życiu.

"Sweatshop - Dead Cheap Fashion" - fragment czwartego odcinka

Końcowe sceny programu są swoistym zarysem akcji społecznej. Sokty i inni pracownicy szwalni pozują do zdjęć w ubraniach, które mogli uszyć. W rękach trzymają kartki z kwotą, jaką zarobili za wykonanie tej rzeczy. Następnie główni bohaterowie ubierają tę samą stylizację i trzymają kartkę, na której napisana jest kwota jaką za nią zapłacili.

"Sweatshop - Dead Cheap Fashion" - fragment piątego odcinka




Norwegowie zwracają się do konkretnych przykładów sieciówek i obarczają ich winą za zaistniały stan rzeczy, przypominają także postulaty aktywistów i strajkujących osób. Program kończy się oświadczeniem H&M, w którym sieciówka odcina się od obrazu zaprezentowanego przez Aftenposten i pisze o zmianach, które zamierza wprowadzić w bliżej nieokreślonej przyszłości (podobno na spotkaniu, którego przebiegu Anniken, Frida i Ludvig nie mogli nagrać, mówiono o 2017 roku).

By spróbować zrozumieć cel wykorzystania elementów wykorzystywanych w programach z gatunku "reality/talent shows" wydaje mi się, że warto zadać przede wszystkim pytanie o adresata. Informacje o zawaleniu się szwalni w Bangladeszu w 2013 roku podawały głównie serwisy informacyjne. Artykuły na ten temat pojawiały się w gazetach skupionych na pisaniu o polityce i ekonomii. Prawie dwa lata po tragedii sytuacja szwaczek nie uległa znacznej zmianie, mimo że obiecano wprowadzić odpowiednie regulacje i nadzór, a także polepszyć jakoś pracy. Osoby z Aftenposten chciały zapewne trafić do młodszego widza, który niekoniecznie ogląda serwisy informacyjne lub nie śledzi ich portali internetowych. Całość programu trwa niecałą godzinę, zawiera znajome młodemu widzowi elementy i proponuje gotową narrację, którą wygłaszają dobrze znane Norwegom twarze, z którymi mogą się utożsamić. "Sweatshop - Dead Cheap Fashion" nie jest klasycznym reality show, dokumentem czy kampanią społeczną. Jest raczej czymś w rodzaju wizualnie skonstruowanego manifestu (dla) młodego pokolenia, który w niektórych kręgach już teraz staje się motorem dla działania trendu slow fashion. Jego zwolennicy starają się rezygnować z masowego kupowania ubrań w sieciówkach między innymi na rzecz ubrań produkowanych przez lokalnych projektantów i krawców, ale część z nich wspiera także działania i postulaty azjatyckich aktywistów. Czy przekaz norweskiego programu trafił do młodych ludzi? Do tych, którzy oglądnęli - z moich obserwacji wynika, że tak. Wystarczy odwiedzić różne kanały social media Anniken, Fridy i Ludviga, gdzie młodzież z różnych miejsc świata dzieli się doświadczeniami po obejrzeniu "Sweatshop...". Warto też przypomnieć, że klientem docelowym większości sieciówek są właśnie bardzo młode osoby (mniej więcej od 13 do 30 roku życia) i jeśli ma dojść do jakiekolwiek zmiany, to właśnie przedstawiciele tego pokolenia powinni zaangażować się w różnego rodzaju akcje, które mogą w jakimkolwiek stopniu zmienić sytuację ich rówieśników z drugiej części globu. Być może warto zacząć od "własnego podwórka" - sprawa firmy Trend Fashion, w której polskie szwaczki produkujące ubrania dla takich firm jak "Vistula" i "Próchnik" prosiły między innymi o niewielką o podwyżkę (100 złotych w skali miesiąca - zarabiały do tej pory mniej więcej 1300 złotych), zakończyła się "upadkiem" firmy i przeniesieniem interesów do Myślenickich Zakładów Odzieżowych. Kobiety, które chciały zatrzymać posadę, musiały zgodzić się na warunki dyktowane przez dotychczasowych właścicieli Trend Fashion, kontrahenta spółki Andrema Tex. Nic dziwnego, że w komentarzach pojawiło się kilkukrotnie ostre (i oczywiście nieco przesadzone) stwierdzenie, że jesteśmy Bangladeszem Europy.

* Nie jestem pewna, czy Frida i Ludvig również prowadzą blogi. Blog Anniken (niestety pisze tylko w jęz. norweskim): http://annijor.blogg.no/.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz